Nie było mnie przez całe wakacje, a teraz lalki pojawiają się na stronie, jakbym wyciągała je z worka. Wiem, wiem. Jednak nie myślcie, że każdą z nich szyję dosłownie dwa czy trzy dni. Miałam kilka zaczętych prac po warsztatach i teraz sukcesywnie je kończę (dodam, że jeszcze ze trzy ciałka czekają na swoją kolej). Zamiast szyć całą lalkę, muszę jedynie zrobić im włosy, czasem wyszyć oczy, no i oczywiście ubrać, co zajmuje najwięcej czasu. Ale dosyć o tym co było. Skupmy się na małym chłopcu, noszącym duże imię (jeśli można to tak określić) – czyli Bernardzie. Coraz rzadziej szyję proste lalki waldorfskie, ale nadal czuję do nich wielki sentyment. Uważam, że lalki z podrzeźbianą twarzą trafiają bardziej do przekonania dorosłym, no i może ewentualnie starszym dzieciom, jednak te „zwykłe” są najlepsze dla dzieci. Tego chłopca szyłam z myślą o małym dziecku. Ma tylko 24 cm i proporcje malucha – dużą głowę, krótszy tułów, trochę większy brzuszek. „Lalek” ma haftowane blond włoski jakby przyklejone do głowy, tylko po bokach widać małe loczki. Dzięki tym wełnianym włoskom jak dla mnie wygląda uroczo.
Lubię ubierać swoje lalki odpowiednio do pory roku. Z tego też względu Benio dostał ode mnie miękkie szare spodenki oraz pasującą koszulkę z merynosa (naszyłam na nią liska, który kojarzy mi się z jesiennym lasem). Buty, ciepły sweterek oraz czapka dopełniają stroju. Szyjąc ubranka także myślałam o małym dziecko – koszulka jest całkowicie rozpinana z tyłu, żeby można ja było łatwo zakładać, majtki i spodenki mają u góry gumkę.
A tak mój Bernard prezentowała się na jesiennym spacerze. Mam nadzieję, że trafi do jakiegoś miłego domu, w którym będą się nim dobrze opiekować.